adres ogrodu

skwer Generała
Jana Jura-Gorzechowskiego,
01-023 Warszawa

kontakt / FUNDACJA

Anna Ziarkowska
Prezeska Zarządu


+48 22 255 05 26

anna.ziarkowska@ogrodsprawiedliwych.pl

Dorota Batorska
Członkini Zarządu


biuro@ogrodsprawiedliwych.pl

Fundacja Ogród Sprawiedliwych

ul. Karowa 20,

00-324 Warszawa

partnerzy

adres ogrodu

skwer Generała
Jana Jura-Gorzechowskiego,
01-023 Warszawa

kontakt / FUNDACJA

Anna Ziarkowska
Prezeska Zarządu


+48 22 255 05 26

anna.ziarkowska@ogrodsprawiedliwych.pl

Dorota Batorska
Członkini Zarządu


biuro@ogrodsprawiedliwych.pl

Fundacja Ogród Sprawiedliwych

ul. Karowa 20,

00-324 Warszawa

partnerzy

adres ogrodu

skwer Generała
Jana Jura-Gorzechowskiego,
01-023 Warszawa

partnerzy

kontakt / FUNDACJA

Anna Ziarkowska
Prezeska Zarządu


+48 22 255 05 26

anna.ziarkowska@ogrodsprawiedliwych.pl

Dorota Batorska
Członkini Zarządu


biuro@ogrodsprawiedliwych.pl

Fundacja Ogród Sprawiedliwych

ul. Karowa 20,

00-324 Warszawa

adres ogrodu

skwer Generała
Jana Jura-Gorzechowskiego,
01-023 Warszawa

partnerzy

kontakt / FUNDACJA

Anna Ziarkowska
Prezeska Zarządu


+48 22 255 05 26

anna.ziarkowska@ogrodsprawiedliwych.pl

Dorota Batorska
Członkini Zarządu


biuro@ogrodsprawiedliwych.pl

Fundacja Ogród Sprawiedliwych

ul. Karowa 20,

00-324 Warszawa

Adalbert Wojciech Zink

23.04.1902, Bydgoszcz - 9.09.1969, Olsztyn „Tylko pies Baca i Niemiec upomnieli się o swojego prymasa” – mawiał Stefan Wyszyński, gdy wspominał swe aresztowanie. Pies to owczarek, który ugryzł jednego z ubeków. Niemiec, to ksiądz Adalbert Zink, wikariusz generalny diecezji warmińskiej, który jako jedyny hierarcha nie podpisał aprobującej aresztowanie prymasa wiernopoddańczej deklaracji Episkopatu z września 1953 r. Naciskały komunistyczne władze, sekretarz Konferencji Episkopatu telefonicznie tłumaczył „dziejowe konieczności”, a ksiądz Zink trwał przy swoim non possumus, powtarzając, że uwięzienie prymasa uznaje za bezprawne. Aresztowany i osadzony w więzieniu mokotowskim spędził tam 16 ciężkich miesięcy.

„Warmiacy poczuli się dumni ze swego księdza. Czas, żeby Polska też była z niego dumna”.

Adalbert Zink urodził się jako syn Niemca i Warmiaczki z Woryt k. Gietrzwałdu. Studiował w Seminarium Duchownym w Braniewie, po wyświęceniu pracował w warmińskich wsiach. Douczał się polskiego, by służyć wszystkim parafianom. W styczniu 1945 r., gdy Armia Czerwona wkroczyła na tereny Prus Wschodnich, podzielił los wielu mieszkańców tamtych stron – aresztowano go i zesłano do obozu w Iławce Pruskiej. Po zwolnieniu nie pojechał jednak do Niemiec, wrócił na Warmię. W 1951 r. prymas Wyszyński wyznaczył go na rządcę diecezji. By móc objąć tę funkcję, Zink przyjął obywatelstwo polskie. Podjął się zadania prawie niewykonalnego. Władza ludowa umacniała swe panowanie dzieląc ludzi i szczując ich przeciw sobie; chłopi mieli nienawidzić dziedziców, bezrolni – kułaków, biedni – spekulantów. Na Warmii repatrianci z Wileńszczyzny i Wołynia, przybysze z centralnej Polski mieli nienawidzić miejscowych. Niby Warmiacy wrócili do macierzy, ale byli obcy, z natury podejrzani. Ciągle sprawdzano ich polskość, traktowano jak obywateli drugiej kategorii, objęto zbiorową odpowiedzialnością za niemieckie zbrodnie. Dotknęły ich wywózki, wywłaszczenia, szaber, bezprawie. Mimo nacisków i gróźb ksiądz Zink nie dopuścił, by w jego diecezji kościół wprzęgnięto do działań komunistycznego państwa. Nie dostosowywał rytmu nabożeństw do oficjalnych wytycznych, nie zgadzał się na obsadzanie stanowisk przez księży-patriotów, łagodził napięcia między autochtonami a repatriantami ze wschodu, też wśród duchowieństwa, dopuszczał język niemiecki w nabożeństwach. Protestował przeciw aresztowaniom warmińskich księży. Był Warmiakiem, człowiekiem pogranicza. Przynależał do ludu, który trwał tu od pokoleń, a nad nim przetaczała się historia. Władali nim kolejno Krzyżacy, biskupi warmińscy, państwo pruskie, Republika Weimarska, III Rzesza, Armia Czerwona, w końcu Polska Ludowa. Może w takiej zmienności i niepewności tylko zasady mogły być stałe? Więzienie opuścił w lutym 1955 roku, ale na Warmię pozwolono mu wrócić dopiero po Październiku. Pełnił różne kościelne funkcje. Zmarł 8 września 1969 r. w Olsztynie. Pochowano go w Gietrzwałdzie. Nie doczekał się uznania. Prymas Wyszyński musiał po 1956 roku zszyć polski kościół, a byli w nim i księża ofiarni, i o wiele liczniejsi księża-patrioci. Musiał scalić Episkopat, by mogli się w nim znaleźć i bp Baraniak, który spędził 2 lata w więzieniu na Rakowieckiej (porozumiewał się tam z Zinkiem śpiewając wiadomości po łacinie), i bp Klepacz, który w tamtym czasie ślubował wierność Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Ksiądz Zink szybko i chętnie został zapomniany. Dla Kościoła „jedyny sprawiedliwy” był uwierającym wyrzutem. Biskup Choromański – ten, co to tłumaczył mu „dziejowe konieczności” – twierdził, że Zink nie podpisał deklaracji, bo nie znał polskiego i nie rozumiał, czego od niego chcą. Dla PRL ksiądz-męczennik tym bardziej niewart był pamięci. A w dodatku – czy on w ogóle był Polakiem? Nawet prymas wspominając go z uznaniem mówił „niemiecki ksiądz”. Bogactwo tradycji i kultury, jakie zwykle rodzi się na pograniczach, zostało po wojnie odrzucone, także przez Kościół. PRL szczyciła się, że jest państwem jednonarodowym. Dla żadnych Łemków, Ślązaków, Mazurów, Warmiaków nie było miejsca. Odrębność Warmii nie była żadnym walorem i bogactwem, przeciwnie: była nieakceptowana i potępiana. Pewnie dlatego na grobie księdza infułata widnieje łacińskie imę: Adalbertus. Adalbert znaczyłoby, że Niemiec, Wojciech że Polak. Lepiej było tego nie rozstrzygać. Zdawać by się mogło, że na Warmii ciągłość została przerwana. Większość autochtonów w latach 70. nakłoniono do wyjazdu do Niemiec. Osiedlali się tu – dobrowolnie i nie – nowi ludzie: repatrianci ze Wschodu, ofiary akcji „Wisła”, przybysze z różnych części Polski. Kiedy Polska Ludowa się skończyła okazało się, że napływowi oraz ich dzieci i wnuki nie czują się zdobywcami ziemi odzyskanej, którzy powrócili na prastare polskie tereny wypierając z niej żywioł niemiecki. Pojawiła się potrzeba zakorzenienia w prawdziwej historii tych ziem, gdzie żyły obok siebie różne narody i wyznania, co wymagało otwartości, zrozumienia, tolerancji. I wtedy wróciła pamięć o księdzu Adalbercie Wojciechu Zinku. Wygrzebano dokumenty, powstały opracowania i artykuły. W 2012 r. został patronem Gimnazjum w Gietrzwałdzie. Okazało się, że nie jest to postać historyczna i odległa: w gminie mieszkają jego krewni, z Niemiec przyjechali Warmiacy, którzy go pamiętali i wspominali jako człowieka ciepłego i dobrego. Ludzie poczuli się dumni ze swego księdza. Czas, żeby Polska też była z niego dumna. Teresa Bogucka

Adalbert Wojciech Zink

23.04.1902, Bydgoszcz - 9.09.1969, Olsztyn „Tylko pies Baca i Niemiec upomnieli się o swojego prymasa” – mawiał Stefan Wyszyński, gdy wspominał swe aresztowanie. Pies to owczarek, który ugryzł jednego z ubeków. Niemiec, to ksiądz Adalbert Zink, wikariusz generalny diecezji warmińskiej, który jako jedyny hierarcha nie podpisał aprobującej aresztowanie prymasa wiernopoddańczej deklaracji Episkopatu z września 1953 r. Naciskały komunistyczne władze, sekretarz Konferencji Episkopatu telefonicznie tłumaczył „dziejowe konieczności”, a ksiądz Zink trwał przy swoim non possumus, powtarzając, że uwięzienie prymasa uznaje za bezprawne. Aresztowany i osadzony w więzieniu mokotowskim spędził tam 16 ciężkich miesięcy.

„Warmiacy poczuli się dumni ze swego księdza. Czas, żeby Polska też była z niego dumna”.

Adalbert Zink urodził się jako syn Niemca i Warmiaczki z Woryt k. Gietrzwałdu. Studiował w Seminarium Duchownym w Braniewie, po wyświęceniu pracował w warmińskich wsiach. Douczał się polskiego, by służyć wszystkim parafianom. W styczniu 1945 r., gdy Armia Czerwona wkroczyła na tereny Prus Wschodnich, podzielił los wielu mieszkańców tamtych stron – aresztowano go i zesłano do obozu w Iławce Pruskiej. Po zwolnieniu nie pojechał jednak do Niemiec, wrócił na Warmię. W 1951 r. prymas Wyszyński wyznaczył go na rządcę diecezji. By móc objąć tę funkcję, Zink przyjął obywatelstwo polskie. Podjął się zadania prawie niewykonalnego. Władza ludowa umacniała swe panowanie dzieląc ludzi i szczując ich przeciw sobie; chłopi mieli nienawidzić dziedziców, bezrolni – kułaków, biedni – spekulantów. Na Warmii repatrianci z Wileńszczyzny i Wołynia, przybysze z centralnej Polski mieli nienawidzić miejscowych. Niby Warmiacy wrócili do macierzy, ale byli obcy, z natury podejrzani. Ciągle sprawdzano ich polskość, traktowano jak obywateli drugiej kategorii, objęto zbiorową odpowiedzialnością za niemieckie zbrodnie. Dotknęły ich wywózki, wywłaszczenia, szaber, bezprawie. Mimo nacisków i gróźb ksiądz Zink nie dopuścił, by w jego diecezji kościół wprzęgnięto do działań komunistycznego państwa. Nie dostosowywał rytmu nabożeństw do oficjalnych wytycznych, nie zgadzał się na obsadzanie stanowisk przez księży-patriotów, łagodził napięcia między autochtonami a repatriantami ze wschodu, też wśród duchowieństwa, dopuszczał język niemiecki w nabożeństwach. Protestował przeciw aresztowaniom warmińskich księży. Był Warmiakiem, człowiekiem pogranicza. Przynależał do ludu, który trwał tu od pokoleń, a nad nim przetaczała się historia. Władali nim kolejno Krzyżacy, biskupi warmińscy, państwo pruskie, Republika Weimarska, III Rzesza, Armia Czerwona, w końcu Polska Ludowa. Może w takiej zmienności i niepewności tylko zasady mogły być stałe? Więzienie opuścił w lutym 1955 roku, ale na Warmię pozwolono mu wrócić dopiero po Październiku. Pełnił różne kościelne funkcje. Zmarł 8 września 1969 r. w Olsztynie. Pochowano go w Gietrzwałdzie. Nie doczekał się uznania. Prymas Wyszyński musiał po 1956 roku zszyć polski kościół, a byli w nim i księża ofiarni, i o wiele liczniejsi księża-patrioci. Musiał scalić Episkopat, by mogli się w nim znaleźć i bp Baraniak, który spędził 2 lata w więzieniu na Rakowieckiej (porozumiewał się tam z Zinkiem śpiewając wiadomości po łacinie), i bp Klepacz, który w tamtym czasie ślubował wierność Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Ksiądz Zink szybko i chętnie został zapomniany. Dla Kościoła „jedyny sprawiedliwy” był uwierającym wyrzutem. Biskup Choromański – ten, co to tłumaczył mu „dziejowe konieczności” – twierdził, że Zink nie podpisał deklaracji, bo nie znał polskiego i nie rozumiał, czego od niego chcą. Dla PRL ksiądz-męczennik tym bardziej niewart był pamięci. A w dodatku – czy on w ogóle był Polakiem? Nawet prymas wspominając go z uznaniem mówił „niemiecki ksiądz”. Bogactwo tradycji i kultury, jakie zwykle rodzi się na pograniczach, zostało po wojnie odrzucone, także przez Kościół. PRL szczyciła się, że jest państwem jednonarodowym. Dla żadnych Łemków, Ślązaków, Mazurów, Warmiaków nie było miejsca. Odrębność Warmii nie była żadnym walorem i bogactwem, przeciwnie: była nieakceptowana i potępiana. Pewnie dlatego na grobie księdza infułata widnieje łacińskie imę: Adalbertus. Adalbert znaczyłoby, że Niemiec, Wojciech że Polak. Lepiej było tego nie rozstrzygać. Zdawać by się mogło, że na Warmii ciągłość została przerwana. Większość autochtonów w latach 70. nakłoniono do wyjazdu do Niemiec. Osiedlali się tu – dobrowolnie i nie – nowi ludzie: repatrianci ze Wschodu, ofiary akcji „Wisła”, przybysze z różnych części Polski. Kiedy Polska Ludowa się skończyła okazało się, że napływowi oraz ich dzieci i wnuki nie czują się zdobywcami ziemi odzyskanej, którzy powrócili na prastare polskie tereny wypierając z niej żywioł niemiecki. Pojawiła się potrzeba zakorzenienia w prawdziwej historii tych ziem, gdzie żyły obok siebie różne narody i wyznania, co wymagało otwartości, zrozumienia, tolerancji. I wtedy wróciła pamięć o księdzu Adalbercie Wojciechu Zinku. Wygrzebano dokumenty, powstały opracowania i artykuły. W 2012 r. został patronem Gimnazjum w Gietrzwałdzie. Okazało się, że nie jest to postać historyczna i odległa: w gminie mieszkają jego krewni, z Niemiec przyjechali Warmiacy, którzy go pamiętali i wspominali jako człowieka ciepłego i dobrego. Ludzie poczuli się dumni ze swego księdza. Czas, żeby Polska też była z niego dumna. Teresa Bogucka

Adalbert Wojciech Zink

23.04.1902, Bydgoszcz - 9.09.1969, Olsztyn „Tylko pies Baca i Niemiec upomnieli się o swojego prymasa” – mawiał Stefan Wyszyński, gdy wspominał swe aresztowanie. Pies to owczarek, który ugryzł jednego z ubeków. Niemiec, to ksiądz Adalbert Zink, wikariusz generalny diecezji warmińskiej, który jako jedyny hierarcha nie podpisał aprobującej aresztowanie prymasa wiernopoddańczej deklaracji Episkopatu z września 1953 r. Naciskały komunistyczne władze, sekretarz Konferencji Episkopatu telefonicznie tłumaczył „dziejowe konieczności”, a ksiądz Zink trwał przy swoim non possumus, powtarzając, że uwięzienie prymasa uznaje za bezprawne. Aresztowany i osadzony w więzieniu mokotowskim spędził tam 16 ciężkich miesięcy.

„Warmiacy poczuli się dumni ze swego księdza. Czas, żeby Polska też była z niego dumna”.

Adalbert Zink urodził się jako syn Niemca i Warmiaczki z Woryt k. Gietrzwałdu. Studiował w Seminarium Duchownym w Braniewie, po wyświęceniu pracował w warmińskich wsiach. Douczał się polskiego, by służyć wszystkim parafianom. W styczniu 1945 r., gdy Armia Czerwona wkroczyła na tereny Prus Wschodnich, podzielił los wielu mieszkańców tamtych stron – aresztowano go i zesłano do obozu w Iławce Pruskiej. Po zwolnieniu nie pojechał jednak do Niemiec, wrócił na Warmię. W 1951 r. prymas Wyszyński wyznaczył go na rządcę diecezji. By móc objąć tę funkcję, Zink przyjął obywatelstwo polskie. Podjął się zadania prawie niewykonalnego. Władza ludowa umacniała swe panowanie dzieląc ludzi i szczując ich przeciw sobie; chłopi mieli nienawidzić dziedziców, bezrolni – kułaków, biedni – spekulantów. Na Warmii repatrianci z Wileńszczyzny i Wołynia, przybysze z centralnej Polski mieli nienawidzić miejscowych. Niby Warmiacy wrócili do macierzy, ale byli obcy, z natury podejrzani. Ciągle sprawdzano ich polskość, traktowano jak obywateli drugiej kategorii, objęto zbiorową odpowiedzialnością za niemieckie zbrodnie. Dotknęły ich wywózki, wywłaszczenia, szaber, bezprawie. Mimo nacisków i gróźb ksiądz Zink nie dopuścił, by w jego diecezji kościół wprzęgnięto do działań komunistycznego państwa. Nie dostosowywał rytmu nabożeństw do oficjalnych wytycznych, nie zgadzał się na obsadzanie stanowisk przez księży-patriotów, łagodził napięcia między autochtonami a repatriantami ze wschodu, też wśród duchowieństwa, dopuszczał język niemiecki w nabożeństwach. Protestował przeciw aresztowaniom warmińskich księży. Był Warmiakiem, człowiekiem pogranicza. Przynależał do ludu, który trwał tu od pokoleń, a nad nim przetaczała się historia. Władali nim kolejno Krzyżacy, biskupi warmińscy, państwo pruskie, Republika Weimarska, III Rzesza, Armia Czerwona, w końcu Polska Ludowa. Może w takiej zmienności i niepewności tylko zasady mogły być stałe? Więzienie opuścił w lutym 1955 roku, ale na Warmię pozwolono mu wrócić dopiero po Październiku. Pełnił różne kościelne funkcje. Zmarł 8 września 1969 r. w Olsztynie. Pochowano go w Gietrzwałdzie. Nie doczekał się uznania. Prymas Wyszyński musiał po 1956 roku zszyć polski kościół, a byli w nim i księża ofiarni, i o wiele liczniejsi księża-patrioci. Musiał scalić Episkopat, by mogli się w nim znaleźć i bp Baraniak, który spędził 2 lata w więzieniu na Rakowieckiej (porozumiewał się tam z Zinkiem śpiewając wiadomości po łacinie), i bp Klepacz, który w tamtym czasie ślubował wierność Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Ksiądz Zink szybko i chętnie został zapomniany. Dla Kościoła „jedyny sprawiedliwy” był uwierającym wyrzutem. Biskup Choromański – ten, co to tłumaczył mu „dziejowe konieczności” – twierdził, że Zink nie podpisał deklaracji, bo nie znał polskiego i nie rozumiał, czego od niego chcą. Dla PRL ksiądz-męczennik tym bardziej niewart był pamięci. A w dodatku – czy on w ogóle był Polakiem? Nawet prymas wspominając go z uznaniem mówił „niemiecki ksiądz”. Bogactwo tradycji i kultury, jakie zwykle rodzi się na pograniczach, zostało po wojnie odrzucone, także przez Kościół. PRL szczyciła się, że jest państwem jednonarodowym. Dla żadnych Łemków, Ślązaków, Mazurów, Warmiaków nie było miejsca. Odrębność Warmii nie była żadnym walorem i bogactwem, przeciwnie: była nieakceptowana i potępiana. Pewnie dlatego na grobie księdza infułata widnieje łacińskie imę: Adalbertus. Adalbert znaczyłoby, że Niemiec, Wojciech że Polak. Lepiej było tego nie rozstrzygać. Zdawać by się mogło, że na Warmii ciągłość została przerwana. Większość autochtonów w latach 70. nakłoniono do wyjazdu do Niemiec. Osiedlali się tu – dobrowolnie i nie – nowi ludzie: repatrianci ze Wschodu, ofiary akcji „Wisła”, przybysze z różnych części Polski. Kiedy Polska Ludowa się skończyła okazało się, że napływowi oraz ich dzieci i wnuki nie czują się zdobywcami ziemi odzyskanej, którzy powrócili na prastare polskie tereny wypierając z niej żywioł niemiecki. Pojawiła się potrzeba zakorzenienia w prawdziwej historii tych ziem, gdzie żyły obok siebie różne narody i wyznania, co wymagało otwartości, zrozumienia, tolerancji. I wtedy wróciła pamięć o księdzu Adalbercie Wojciechu Zinku. Wygrzebano dokumenty, powstały opracowania i artykuły. W 2012 r. został patronem Gimnazjum w Gietrzwałdzie. Okazało się, że nie jest to postać historyczna i odległa: w gminie mieszkają jego krewni, z Niemiec przyjechali Warmiacy, którzy go pamiętali i wspominali jako człowieka ciepłego i dobrego. Ludzie poczuli się dumni ze swego księdza. Czas, żeby Polska też była z niego dumna. Teresa Bogucka

Adalbert Wojciech Zink

23.04.1902, Bydgoszcz - 9.09.1969, Olsztyn „Tylko pies Baca i Niemiec upomnieli się o swojego prymasa” – mawiał Stefan Wyszyński, gdy wspominał swe aresztowanie. Pies to owczarek, który ugryzł jednego z ubeków. Niemiec, to ksiądz Adalbert Zink, wikariusz generalny diecezji warmińskiej, który jako jedyny hierarcha nie podpisał aprobującej aresztowanie prymasa wiernopoddańczej deklaracji Episkopatu z września 1953 r. Naciskały komunistyczne władze, sekretarz Konferencji Episkopatu telefonicznie tłumaczył „dziejowe konieczności”, a ksiądz Zink trwał przy swoim non possumus, powtarzając, że uwięzienie prymasa uznaje za bezprawne. Aresztowany i osadzony w więzieniu mokotowskim spędził tam 16 ciężkich miesięcy.

„Warmiacy poczuli się dumni ze swego księdza. Czas, żeby Polska też była z niego dumna”.

Adalbert Zink urodził się jako syn Niemca i Warmiaczki z Woryt k. Gietrzwałdu. Studiował w Seminarium Duchownym w Braniewie, po wyświęceniu pracował w warmińskich wsiach. Douczał się polskiego, by służyć wszystkim parafianom. W styczniu 1945 r., gdy Armia Czerwona wkroczyła na tereny Prus Wschodnich, podzielił los wielu mieszkańców tamtych stron – aresztowano go i zesłano do obozu w Iławce Pruskiej. Po zwolnieniu nie pojechał jednak do Niemiec, wrócił na Warmię. W 1951 r. prymas Wyszyński wyznaczył go na rządcę diecezji. By móc objąć tę funkcję, Zink przyjął obywatelstwo polskie. Podjął się zadania prawie niewykonalnego. Władza ludowa umacniała swe panowanie dzieląc ludzi i szczując ich przeciw sobie; chłopi mieli nienawidzić dziedziców, bezrolni – kułaków, biedni – spekulantów. Na Warmii repatrianci z Wileńszczyzny i Wołynia, przybysze z centralnej Polski mieli nienawidzić miejscowych. Niby Warmiacy wrócili do macierzy, ale byli obcy, z natury podejrzani. Ciągle sprawdzano ich polskość, traktowano jak obywateli drugiej kategorii, objęto zbiorową odpowiedzialnością za niemieckie zbrodnie. Dotknęły ich wywózki, wywłaszczenia, szaber, bezprawie. Mimo nacisków i gróźb ksiądz Zink nie dopuścił, by w jego diecezji kościół wprzęgnięto do działań komunistycznego państwa. Nie dostosowywał rytmu nabożeństw do oficjalnych wytycznych, nie zgadzał się na obsadzanie stanowisk przez księży-patriotów, łagodził napięcia między autochtonami a repatriantami ze wschodu, też wśród duchowieństwa, dopuszczał język niemiecki w nabożeństwach. Protestował przeciw aresztowaniom warmińskich księży. Był Warmiakiem, człowiekiem pogranicza. Przynależał do ludu, który trwał tu od pokoleń, a nad nim przetaczała się historia. Władali nim kolejno Krzyżacy, biskupi warmińscy, państwo pruskie, Republika Weimarska, III Rzesza, Armia Czerwona, w końcu Polska Ludowa. Może w takiej zmienności i niepewności tylko zasady mogły być stałe? Więzienie opuścił w lutym 1955 roku, ale na Warmię pozwolono mu wrócić dopiero po Październiku. Pełnił różne kościelne funkcje. Zmarł 8 września 1969 r. w Olsztynie. Pochowano go w Gietrzwałdzie. Nie doczekał się uznania. Prymas Wyszyński musiał po 1956 roku zszyć polski kościół, a byli w nim i księża ofiarni, i o wiele liczniejsi księża-patrioci. Musiał scalić Episkopat, by mogli się w nim znaleźć i bp Baraniak, który spędził 2 lata w więzieniu na Rakowieckiej (porozumiewał się tam z Zinkiem śpiewając wiadomości po łacinie), i bp Klepacz, który w tamtym czasie ślubował wierność Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Ksiądz Zink szybko i chętnie został zapomniany. Dla Kościoła „jedyny sprawiedliwy” był uwierającym wyrzutem. Biskup Choromański – ten, co to tłumaczył mu „dziejowe konieczności” – twierdził, że Zink nie podpisał deklaracji, bo nie znał polskiego i nie rozumiał, czego od niego chcą. Dla PRL ksiądz-męczennik tym bardziej niewart był pamięci. A w dodatku – czy on w ogóle był Polakiem? Nawet prymas wspominając go z uznaniem mówił „niemiecki ksiądz”. Bogactwo tradycji i kultury, jakie zwykle rodzi się na pograniczach, zostało po wojnie odrzucone, także przez Kościół. PRL szczyciła się, że jest państwem jednonarodowym. Dla żadnych Łemków, Ślązaków, Mazurów, Warmiaków nie było miejsca. Odrębność Warmii nie była żadnym walorem i bogactwem, przeciwnie: była nieakceptowana i potępiana. Pewnie dlatego na grobie księdza infułata widnieje łacińskie imę: Adalbertus. Adalbert znaczyłoby, że Niemiec, Wojciech że Polak. Lepiej było tego nie rozstrzygać. Zdawać by się mogło, że na Warmii ciągłość została przerwana. Większość autochtonów w latach 70. nakłoniono do wyjazdu do Niemiec. Osiedlali się tu – dobrowolnie i nie – nowi ludzie: repatrianci ze Wschodu, ofiary akcji „Wisła”, przybysze z różnych części Polski. Kiedy Polska Ludowa się skończyła okazało się, że napływowi oraz ich dzieci i wnuki nie czują się zdobywcami ziemi odzyskanej, którzy powrócili na prastare polskie tereny wypierając z niej żywioł niemiecki. Pojawiła się potrzeba zakorzenienia w prawdziwej historii tych ziem, gdzie żyły obok siebie różne narody i wyznania, co wymagało otwartości, zrozumienia, tolerancji. I wtedy wróciła pamięć o księdzu Adalbercie Wojciechu Zinku. Wygrzebano dokumenty, powstały opracowania i artykuły. W 2012 r. został patronem Gimnazjum w Gietrzwałdzie. Okazało się, że nie jest to postać historyczna i odległa: w gminie mieszkają jego krewni, z Niemiec przyjechali Warmiacy, którzy go pamiętali i wspominali jako człowieka ciepłego i dobrego. Ludzie poczuli się dumni ze swego księdza. Czas, żeby Polska też była z niego dumna. Teresa Bogucka

Adalbert Wojciech Zink

23.04.1902, Bydgoszcz - 9.09.1969, Olsztyn „Tylko pies Baca i Niemiec upomnieli się o swojego prymasa” – mawiał Stefan Wyszyński, gdy wspominał swe aresztowanie. Pies to owczarek, który ugryzł jednego z ubeków. Niemiec, to ksiądz Adalbert Zink, wikariusz generalny diecezji warmińskiej, który jako jedyny hierarcha nie podpisał aprobującej aresztowanie prymasa wiernopoddańczej deklaracji Episkopatu z września 1953 r. Naciskały komunistyczne władze, sekretarz Konferencji Episkopatu telefonicznie tłumaczył „dziejowe konieczności”, a ksiądz Zink trwał przy swoim non possumus, powtarzając, że uwięzienie prymasa uznaje za bezprawne. Aresztowany i osadzony w więzieniu mokotowskim spędził tam 16 ciężkich miesięcy.

„Warmiacy poczuli się dumni ze swego księdza. Czas, żeby Polska też była z niego dumna”.

Adalbert Zink urodził się jako syn Niemca i Warmiaczki z Woryt k. Gietrzwałdu. Studiował w Seminarium Duchownym w Braniewie, po wyświęceniu pracował w warmińskich wsiach. Douczał się polskiego, by służyć wszystkim parafianom. W styczniu 1945 r., gdy Armia Czerwona wkroczyła na tereny Prus Wschodnich, podzielił los wielu mieszkańców tamtych stron – aresztowano go i zesłano do obozu w Iławce Pruskiej. Po zwolnieniu nie pojechał jednak do Niemiec, wrócił na Warmię. W 1951 r. prymas Wyszyński wyznaczył go na rządcę diecezji. By móc objąć tę funkcję, Zink przyjął obywatelstwo polskie. Podjął się zadania prawie niewykonalnego. Władza ludowa umacniała swe panowanie dzieląc ludzi i szczując ich przeciw sobie; chłopi mieli nienawidzić dziedziców, bezrolni – kułaków, biedni – spekulantów. Na Warmii repatrianci z Wileńszczyzny i Wołynia, przybysze z centralnej Polski mieli nienawidzić miejscowych. Niby Warmiacy wrócili do macierzy, ale byli obcy, z natury podejrzani. Ciągle sprawdzano ich polskość, traktowano jak obywateli drugiej kategorii, objęto zbiorową odpowiedzialnością za niemieckie zbrodnie. Dotknęły ich wywózki, wywłaszczenia, szaber, bezprawie. Mimo nacisków i gróźb ksiądz Zink nie dopuścił, by w jego diecezji kościół wprzęgnięto do działań komunistycznego państwa. Nie dostosowywał rytmu nabożeństw do oficjalnych wytycznych, nie zgadzał się na obsadzanie stanowisk przez księży-patriotów, łagodził napięcia między autochtonami a repatriantami ze wschodu, też wśród duchowieństwa, dopuszczał język niemiecki w nabożeństwach. Protestował przeciw aresztowaniom warmińskich księży. Był Warmiakiem, człowiekiem pogranicza. Przynależał do ludu, który trwał tu od pokoleń, a nad nim przetaczała się historia. Władali nim kolejno Krzyżacy, biskupi warmińscy, państwo pruskie, Republika Weimarska, III Rzesza, Armia Czerwona, w końcu Polska Ludowa. Może w takiej zmienności i niepewności tylko zasady mogły być stałe? Więzienie opuścił w lutym 1955 roku, ale na Warmię pozwolono mu wrócić dopiero po Październiku. Pełnił różne kościelne funkcje. Zmarł 8 września 1969 r. w Olsztynie. Pochowano go w Gietrzwałdzie. Nie doczekał się uznania. Prymas Wyszyński musiał po 1956 roku zszyć polski kościół, a byli w nim i księża ofiarni, i o wiele liczniejsi księża-patrioci. Musiał scalić Episkopat, by mogli się w nim znaleźć i bp Baraniak, który spędził 2 lata w więzieniu na Rakowieckiej (porozumiewał się tam z Zinkiem śpiewając wiadomości po łacinie), i bp Klepacz, który w tamtym czasie ślubował wierność Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Ksiądz Zink szybko i chętnie został zapomniany. Dla Kościoła „jedyny sprawiedliwy” był uwierającym wyrzutem. Biskup Choromański – ten, co to tłumaczył mu „dziejowe konieczności” – twierdził, że Zink nie podpisał deklaracji, bo nie znał polskiego i nie rozumiał, czego od niego chcą. Dla PRL ksiądz-męczennik tym bardziej niewart był pamięci. A w dodatku – czy on w ogóle był Polakiem? Nawet prymas wspominając go z uznaniem mówił „niemiecki ksiądz”. Bogactwo tradycji i kultury, jakie zwykle rodzi się na pograniczach, zostało po wojnie odrzucone, także przez Kościół. PRL szczyciła się, że jest państwem jednonarodowym. Dla żadnych Łemków, Ślązaków, Mazurów, Warmiaków nie było miejsca. Odrębność Warmii nie była żadnym walorem i bogactwem, przeciwnie: była nieakceptowana i potępiana. Pewnie dlatego na grobie księdza infułata widnieje łacińskie imę: Adalbertus. Adalbert znaczyłoby, że Niemiec, Wojciech że Polak. Lepiej było tego nie rozstrzygać. Zdawać by się mogło, że na Warmii ciągłość została przerwana. Większość autochtonów w latach 70. nakłoniono do wyjazdu do Niemiec. Osiedlali się tu – dobrowolnie i nie – nowi ludzie: repatrianci ze Wschodu, ofiary akcji „Wisła”, przybysze z różnych części Polski. Kiedy Polska Ludowa się skończyła okazało się, że napływowi oraz ich dzieci i wnuki nie czują się zdobywcami ziemi odzyskanej, którzy powrócili na prastare polskie tereny wypierając z niej żywioł niemiecki. Pojawiła się potrzeba zakorzenienia w prawdziwej historii tych ziem, gdzie żyły obok siebie różne narody i wyznania, co wymagało otwartości, zrozumienia, tolerancji. I wtedy wróciła pamięć o księdzu Adalbercie Wojciechu Zinku. Wygrzebano dokumenty, powstały opracowania i artykuły. W 2012 r. został patronem Gimnazjum w Gietrzwałdzie. Okazało się, że nie jest to postać historyczna i odległa: w gminie mieszkają jego krewni, z Niemiec przyjechali Warmiacy, którzy go pamiętali i wspominali jako człowieka ciepłego i dobrego. Ludzie poczuli się dumni ze swego księdza. Czas, żeby Polska też była z niego dumna. Teresa Bogucka

adres ogrodu

skwer Generała
Jana Jura-Gorzechowskiego,
01-023 Warszawa



partnerzy

kontakt / FUNDACJA

Anna Ziarkowska
Prezeska Zarządu


+48 22 255 05 26

anna.ziarkowska@ogrodsprawiedliwych.pl

Dorota Batorska
Członkini Zarządu


biuro@ogrodsprawiedliwych.pl

Fundacja Ogród Sprawiedliwych

ul. Karowa 20,

00-324 Warszawa

adres ogrodu

skwer Generała
Jana Jura-Gorzechowskiego,
01-023 Warszawa

partnerzy

kontakt / FUNDACJA

Anna Ziarkowska
Prezeska Zarządu


+48 22 255 05 26

anna.ziarkowska@ogrodsprawiedliwych.pl

Dorota Batorska
Członkini Zarządu


biuro@ogrodsprawiedliwych.pl

Fundacja Ogród Sprawiedliwych

ul. Karowa 20,

00-324 Warszawa

adres ogrodu

skwer Generała
Jana Jura-Gorzechowskiego,
01-023 Warszawa

kontakt / FUNDACJA

Anna Ziarkowska
Prezeska Zarządu


+48 22 255 05 26

anna.ziarkowska@ogrodsprawiedliwych.pl

Dorota Batorska
Członkini Zarządu


biuro@ogrodsprawiedliwych.pl

Fundacja Ogród Sprawiedliwych

ul. Karowa 20,

00-324 Warszawa

partnerzy